"Twój Weekend", żelki Haribo i króliczek Duracell-a. Słów kilka o byciu nastolatkiem w Polsce lat 90.

Łukasz Kaliszewski
05.03.2019 22:09
A A A
Archiwalne numery magazynu 'Twój Weekend'

Archiwalne numery magazynu 'Twój Weekend' (Fot. archiwum redakcji)

Choć wyda się to niedorzeczne obecnym nastolatkom, była kiedyś Polska bez Internetu. Gdy w 1998 r. miałem 14 lat, wiedzę o społeczeństwie czerpałem z płyt Dezertera i Kazika, a tę o seksie z "Twojego Weekendu". Pierwsze nadal robię.

Drugie minęło, gdy dwa lata później odkryłem fotografie Saudka. Na całe szczęście dla mojej wiedzy o seksie w liceum zacząłem czytać Henry’ego Millera, z którego – również na szczęście – leczyłem się przy użyciu Jonathana Carrolla. Dla nastolatka dwa lata to jednak szmat czasu.

Nagi zeitgeist

Nie było Brazzersów, nie było Kardashianek, a goliznę w reklamie można było zobaczyć na ostatnich stronach katalogów Bon Prix, w dziale „bielizna”. Efektywność tego medium była mierzona siłą wyobraźni. To był czas upragnionej chemii z Niemiec, „bo lepsza” oraz pierwszych w Polsce chipsów, które musiały być przecież czymś lepszym niż peerelowskie prażynki. Owszem, czasy starej Baltony i Pewexu były za nami, ale miśki Haribo z rajchu nadal smakowały lepiej.

Nie było też wiedzy o seksie. Na wychowaniu do życia w rodzinie – przedmiocie szkolnym eksperymentalnym w moim roczniku – nauczycielka „z wąsikiem” opowiadała o upławach. Przekrój męskiego układu płciowego był przynajmniej śmieszny – żeńskiego nie podniecał ani trochę. Musieliśmy się jakoś ratować...

Jedyne seks-taśmy, do jakich zdarzał nam się dostęp, były vhs-ami ojców naszych kumpli, najczęściej z niemieckim lektorem. Bardziej niż dialogi liczyła się wartka akcja. Plusem vhs-ów było to, że w razie wpadki ryzyko konsekwencji było niewielkie. Okazywało się bowiem, że ojcowie ukrywali je przed tymi samymi kobietami, przed którymi my kryliśmy się z pierwszymi papierosami (niebieskie L&M kosztowały wtedy 4 zł!).

Wiele razy obejrzeliśmy „Emmanuelle”, a także „Barbarellę”, przy której niektórzy odpadli ze śmiechu, bo nawet jak na sci-fi drugiej kategorii była bardziej śmieszna niż wciągająca. Grała w niej jednak Jane Fonda w nylonach, z czym trudno było dyskutować. Przy „Wilczycy z SS” wymiękliśmy. Dziadek jednego z nas bił się w Powstaniu Warszawskim, więc głupio by wyszło.

W 1999 r. Kubrick nakręcił „Oczy szeroko zamknięte”. Jednak wtedy Kubrick był dla nas zbyt niszowy. Byliśmy zajęci szukaniem pierwszej miłości oraz informacji o mitycznym punkcie G., a Nicole Kidman miała w naszym odczuciu za małą miseczkę. Czas na intelektualizm estetyczny przyszedł kilka lat później. A i tak nie dla wszystkich z nas.

Kiosk. Ostatni bastion

Przeciw vhs-om przemawiała technologia. Są w domu rodzice – nie ma magnetowidu. Nie ma magnetowidu – nie ma ciasteczek (nie, nie tych ciasteczek, droga młodzieży). Medium, z którego mogliśmy czerpać wiedzę i mogliśmy używać go w niemal dowolnym momencie był „Twój Weekend” – tani, kolorowy i niestety na zbyt cienkim papierze, o czym przekonał się każdy, kto w listopadzie chciał wrócić do czerwcowego numeru...

W niemal każdym kiosku, była jedna przeszklona ściana, w której kioskarka wystawiała wszystkie magazyny dla dorosłych. Udając przed witryną, że wiążemy buty, mogliśmy obejrzeć okładki takich klasyków jak „Cat's”, „PeepShow” czy „Hustler”. Inny fortel stosowaliśmy w wypożyczalni video. Regały z kasetami były dwustronne. Zdejmując pudełko z kreskówką Disneya można było dojrzeć tył pudełka z pornosem. Właściciel videoteki szybko nas rozgryzł. Wracając do czasopism - dwa pierwsze tytuły nawet dla nas były odrobinę zbyt hard-core'owe, a ostatni był zbyt poważny.

Naszym strzałem w dziesiątkę był „Twój weekend”. Dużo zdjęć, ale bez przesadnej ginekologii. Trochę do poczytania o całkiem romantycznym pierwszym razie Kasi ze starszym kolegą, który okazał się Czapajewem seksu czy romansie wyuzdanej Agnieszki, która z pikantnymi szczegółami opisała swoje wyczyny z hydraulikiem Tadziem. Tadzio – nie wiedząc czemu – na co dzień odbagniał kolanka pod zlewami, ale prywatnie był perskim księciem. Przyjemne z pożytecznym. Takie „Bravo Girl” tylko dla boysów, mocniejsze i bez gadaniny o tamponach. Do tego mogliśmy dokładnie przyjrzeć się ciałom naszych przyszłych dziewczyn oraz zobaczyć gdzie i jak urosną nam włosy. Idealnie!

Twój Weekend 2001
Twój Weekend 2001 Numer archiwalny

Podwórkowa porno-kracja

Wyzwaniem dla naszego „Twojego Weekendu” okazała się logistyka: zakup, kolportaż i składowanie. „Świerszcza” trzeba było kupić, a to wymagało odwagi. Adrenalina była też odczuwalna podczas przenoszenia pisemka. Zimą – pół biedy, kurtki mieliśmy grube. Latem było gorzej. W drodze z kiosku do bezpiecznej bazy można było spotkać nauczycielkę, sąsiada lub koleżankę z klasy, w oczach której niechybnie stalibyśmy się skończonymi zwyrolami, gdyby doszło do wtopy. Plecaków unikaliśmy po godzinach, bo kojarzyły się ze szkołą. Takie czasy.

Podchodziliśmy do sprawy demokratycznie. Suma dzielona przez interesantów dawała wartość zrzutki, a typowanie śmiałka zachodziło na drodze pokojowej. Jeśli nie znalazł się sam – a zdarzało się, nie powiem – to ciągnęliśmy zapałki. Jeden z nas zbyt często wyciągał najkrótszą, dlatego musieliśmy zmodyfikować procedurę. „Kolejarz” był skuteczny i nikomu się nie upiekło. Jeśli ominąłeś kolejkę na zakup – nie oglądałeś. Proste i sprawiedliwe.

W kioskach pracowały najczęściej "plotkary", które znały albo nasze nauczycielki, albo babki. Dlatego kupujący miał prawo typowania kiosku w danym tygodniu. Zazwyczaj wybierał najbardziej oddalony od rewiru zamieszkania. Reszta czekała na czatach, obserwując czy zza rogu nie wyłania się znajomy dorosły. Swoją drogą, kupno pierwszej prezerwatywy rok później wyglądało podobnie (to też była nie lada nowość, która musiała zostać obejrzana komisyjnie). Muszę jednak uczciwie przyznać, że farmaceutki były dużo bardziej dyskretne od kioskarek. Dokładnie odwrotnie niż ma to miejsce dziś. Klauzula sumienia, spoko, szanuję, chociaż nie rozumiem...

Gdy udało się kupić „Twój Weekend” i donieść go bezpiecznie na podwórko, można było kolektywnie zapoznać się z zawartością numeru. Każdy miał własną skrytkę. Jedni preferowali outdoor i trzymali pisemko na drzewie czy w szczelinie tylnej ściany garażu. Inni szli w underground i organizowali skrytki w niedoświetlonej kamienicznej piwnicy. Ważny był skutek.

Nie mniej interesująco wyglądała kwestia kolportażu. Jeśli znajdował się śmiałek przy kasie, który sam kupił pisemko za swoje, mógł swój egzemplarz co najwyżej pożyczyć w dobrej woli. Kolektywny zakup wiązał się jednak z określonym kodeksem, który nie przewidywał wyjątków. „Twój Weekend” szedł w obieg. Nie było „zlituj się” – jeśli ktoś wyrwał stronę, wyciął Agnieszkę na pamiątkę albo – o, zgrozo! – zbezcześcił genetycznie numer, wypadał z kolejki i nie był brany pod uwagę przy kolejnej misji zakupowej. Mógł się wykupić z banicji przez postawienie nowego numeru „Twojego Weekendu” za swoje. Myślę, że gdyby na podobnych zasadach działała polityka we współczesnej Polsce, mielibyśmy tu drugą Jamajkę – tyle, że bez bezrobocia.

Prawie ćwierć wieku później

Coś, co dziś wspominam z pewnym sentymentem i przymrużeniem oka, było dla nas w latach 90. nie tylko szukaniem łatwej podniety typowej dla nastolatków. Szukaliśmy wiedzy o sferze seksu – nie tyle zakazanej, co schowanej za wysokim murem zbudowanym przez dorosłych i brak edukacji seksualnej w szkołach.

Powiedzmy to głośno – stymulowana hormonami wyobraźnia nastolatka nie potrzebuje dodatkowych wyzwalaczy. Patrząc odpowiednio długo na pomarańczę każdy zobaczy to, co będzie chciał zobaczyć. Oglądając to, czego nam zabraniano i czytając o tym, o czym nikt nam nie chciał powiedzieć, szukaliśmy nie tylko ujścia dla budzącej się gwałtownie energii seksualnej. Intuicyjnie wyczuwaliśmy fałsz katechetycznego nakazu trzymania rąk na kołdrze, a encyklopedie i zdawkowe ulotki szkolnych pedagogów nawet później, w liceum, wydawały nam się odrealnione. Chcieliśmy namacalnego, żywego detalu, którego szkoła nie chciała nam dać, a rodzice wstydzili się przybliżyć.

„Twój Weekend” to dla mnie jedna z widokówek społecznych polskich lat 90. Obnażała obłudę, choć nie obłudę z premedytacją, zimną i świadomą. Była to raczej niewinna obłuda wynikająca z nieistniejącej wtedy jako takiej wiedzy o seksie oraz z tabu, które pokolenie naszych rodziców wyniosło z własnych domów. Okres na przełomie szkół podstawowej i średniej wspominam jako szczególny. Z jednej strony dziecięca wrażliwość nadal determinowała odbiór rzeczywistości – z drugiej jednak optyka nastolatka zaczynała uciążliwie ogniskować się na nurtującym temacie seksu. Nasze ciała i sposób postrzegania ulegały metamorfozie, co nie oznacza, że pierwsze seksualne wyobrażenia były pozbawione cech romantycznych, czy wręcz utopijnych.

I tak, z „Twoim weekendem” w garści rzuciliśmy się z tabu naszych rodziców w stereotypy współczesności. Daleko nam było do trendów teraźniejszego porno biznesu. Nie patrzyliśmy też skrajnie przedmiotowo na kobiety. Mimo to, wielu z nas nabawiło się błędnych wyobrażeń, które życie już 3-4 lata później radykalnie zweryfikowało – dla jednych łagodnie, dla innych dotkliwie, bądź komicznie, ale dla wszystkich realnie.

Gdyby nie stereotypy, Michał wiedziałby, że 22 cm to nie standard, a Piotrek nie spowiadałby się z masturbacji. Być może, gdybyśmy mieli wtedy, w latach 90., coś więcej niż „Twój Weekend”, zrozumielibyśmy szybciej, że rozmowa to nie tylko kobiecy afrodyzjak, a erotyzm to więcej niż sztafeta seksualna, której patronuje króliczek Duracella.

Kiedy w grudniu 2018 roku najstarsze i najbardziej kultowe polskie pismo erotyczne wystawiono na sprzedaż, natychmiast je kupiliśmy. Po to, by je symbolicznie zamknąć. Dowiedz się więcej o ostatnim numerze "Twojego Weekendu". Ostatni numer "Twojego Weekendu" możesz kupić w wersji elektronicznej na stronie Publio.pl oraz zamówić w wersji papierowej w Kulturalnym Sklepie.