Kiedy w grudniu 2018 roku najstarsze i najbardziej kultowe polskie pismo erotyczne wystawiono na sprzedaż, natychmiast je kupiliśmy. W jednym celu - żeby je zamknąć. Dowiedz się więcej o ostatnim numerze "Twojego Weekendu".
Kobiety coraz śmielej mówią o tym, co je boli i czego oczekują. Mówią nie tylko o skrajnych przypadkach przemocy jak gwałty czy maltretowanie, ale i o zachowaniach z “szarej strefy”, na które wciąż panuje przyzwolenie. Gestach, słowach i mechanizmach, które niby nie są niczym wielkim, a krzywdzą. I tu wielu mężczyzn się gubi. Uważają, że dziewczyny przesadzają, szukają dziury w całym. Spróbujmy więc odpowiedzieć na kilka pytań, które zadają tacy “zagubieni”. Sięgniemy w tym celu do doświadczeń samych kobiet.
Dlaczego kobiety udają orgazm?
Wśród nastolatków furorę robi właśnie serial Netflixa “Sex Education”. Jedną z jego bohaterek jest niezbyt rozgarnięta, ale sympatyczna licealistka Aimee. Widzowie poznają ją, gdy uprawia seks ze swoim chłopakiem Adamem. Choć nastolatka stara się dawać z siebie wszystko, Adam jest wyraźnie rozkojarzony, a w końcu nieudolnie udaje orgazm. Nie z Aimee jednak te numery. Dziewczyna błyskawicznie orientuje się, że coś tu nie gra. W kółko zadaje pytanie “co robię źle?”
Kilka odcinków później odkrywamy, że Aimee faktycznie “robi coś źle” - tyle, że nie partnerowi, a sobie. Dziewczyna umawia się już z innym i gdy przychodzi czas na ich pierwszy raz, to chłopak jest tym, który przerywa akcję, bo wyczuł fałsz. Aimee, która tak martwiła się o cudze orgazmy, sama udaje je za każdym razem i nie widzi w tym nic nienormalnego. Nowy chłopak jest cierpliwy - tłumaczy, że bardziej wyćwiczone jęki i techniki z filmów porno nie podniecają go tak, jak dawanie partnerce prawdziwej przyjemności.
Wiele z nas w młodości było jak Aimee, choć większość nie spotkała wówczas takiego księcia z bajki. Nauczone pornografią, jak “powinna” zachowywać się kochanka i drżące o sympatię chłopców, nawet nie wiedziałyśmy, jak rozpocząć rozmowę. Na przygotowaniu do życia w rodzinie uczono nas, że mamy mówić “nie”, jeśli nie czujemy się gotowe. Ale jakoś nikt nie przewidział, że możemy chcieć powiedzieć “tak, ale pozwól, że wyjaśnię, jak…”.
Potem człowiek podrósł, trochę poczytał, dowiedział się czegoś o swoim ciele i nabrał pewności siebie. Wydawałoby się, że rozmowy dorosłych o ich preferencjach będą łatwiejsze. Nie zawsze. Jeden z moich partnerów obraził się kiedyś i wyszedł z pokoju, bo uraziło go, że daję mu instrukcje. - Mi nic takiego się nie przytrafiło, ale podświadomie boję się takiej reakcji. Jak chcę powiedzieć chłopakowi, żeby mnie inaczej dotykał, to formułuję prośbę jak list do królowej angielskiej. Żeby tylko sobie nie pomyślał, że jest kiepski w łóżku - komentuje moja koleżanka, której o tym opowiadam.
Lęk przed zranieniem męskich uczuć może mieć dużo gorsze konsekwencje. Znakomicie opisała to Kristen Roupenian w głośnym opowiadaniu “Cat person”. Jego główną bohaterką jest 20-letnia Margot, która pracuje w kinie studyjnym. Poznaje tam starszego o 14 lat Roberta i daje mu się zaprosić na randkę. Szybko pojawiają się zgrzyty. Mężczyzna fatalnie całuje, jego ciało wydaje się Margot nieatrakcyjne. Dziewczyna jednak nie wie, jak taktownie się wycofać, czuje, że jest winna Robertowi seks, bo sama zaproponowała, żeby pojechali do niego. Po stosunku Margot czuje obrzydzenie do Roberta, a ten nie rozumie, dlaczego dziewczyna zaczęła go unikać i sfrustrowany nazywa ją “dziwką”.
Dlaczego zwykły podryw nazywają molestowaniem?
Do klubów lubiłam chodzić jeszcze na studiach, ale nagle coś się zmieniło. Na niemal każdej imprezie pojawiali się koło mnie panowie, którzy bez ostrzeżenia próbowali się do mnie przytulić albo szeptali prosto w ucho, żebym “była grzeczna”.
Zgadliście już, czemu zawdzięczałam to całe męskie zainteresowanie? Nie wypiękniałam z dnia na dzień ani nie rozpylałam feromonów. Po prostu rozstałam się z chłopakiem i zaczęłam wychodzić ze znajomymi. Gdy koło mnie kręcił się kolega, natręci trzymali się na dystans. Męskie towarzystwo było jedynym argumentem, który do nich przemawiał. Póki nie czuli, że jestem “zaklepana”, byli ślepi na mowę ciała i głusi na komunikaty “nie, dzięki, nie jestem zainteresowana”, “NAPRAWDĘ, nie jestem zainteresowana”, a nawet “Odp… się w końcu!”.
Gdy trafiłam na tekst Magdy Staniszewskiej “Od gapienia się i macania po pigułkę w moim drinku. Jak molestowano mnie w polskich klubach” dla portalu Noizz.pl, czułam się jakbym czytała o sobie. Magda opisuje szereg sytuacji, w których spotkani w klubach mężczyźni traktowali ją przedmiotowo. I chwała jej za to, że nie nazywa tych sytuacji “podrywem”, tylko wprost - molestowaniem. Bo odróżnić jedno od drugiego wcale nie jest trudno - nękanie, obłapianie i rozbieranie wzrokiem obcych osób mogło uchodzić za uwodzicielskie w plejstocenie. - Rodzina, bliżsi i dalsi znajomi bardzo mnie wspierali. Problem w tym, że to życie w bańce. I jak tylko wychylę za nią nosa, to jestem “laską szukającą rozgłosu”, “cnotką, która najlepiej żeby siedziała w domu i nie wychodziła do klubu, skoro nie chce być molestowana” - opowiada Magda.
Część czytelników wyraźnie zszokowała informacja, że bycie pożeraną wzrokiem przez obcego to nic miłego. “To już popatrzeć nie można?” - pytali. “Jest różnica między zdrową próbą nawiązania kontaktu wzrokowego z nieznaną nam osobą, a nachalnym wgapianiem się i nie reagowaniem na wyraźny znak, że ta osoba sobie tego nie życzy” - odpowiadała Magda. “To po co chodzisz do klubów?”, pytali inni. Rzeczywiście, przecież zamiast tańczyć i bawić się ze znajomymi mogłaby siedzieć w internecie. Tam przynajmniej nikt by jej nie molestował, prawda?
Oczywiście, że nieprawda. Jedną z większych zagadek XXI wieku są tzw. “dick pics”, czyli zdjęcia penisów, które ich właściciele rozsyłają kobietom (często zupełnie obcym). Do końca nie wiadomo, co za ich pomocą chcą uzyskać. Typowy “dick pic” jest jak hiszpańska inkwizycja - nikt się go nie spodziewa i mało kto cieszy się z jego przybycia. Można by przypuszczać, że takie zdjęcia rozsyłają pojedynczy ekshibicjoniści, ale według badania przeprowadzonego w Wielkiej Brytanii, przynajmniej raz w życiu dostały je 4 z 10 młodych kobiet.
“Dick pic” ma też swój werbalny odpowiednik. Niemal każda użytkowniczka aplikacji randkowych taki otrzymała. Czasem poprzedzają go normalne wiadomości: “co porabiasz?”, “dasz się zaprosić na kawę?”. I nagle bez ostrzeżenia spada bomba: “wyru...m cię tak, że nie będziesz mogła chodzić”, “ale bym się spuścił ci na cycki”. Wysyłanie takich wyznań w jednej z pierwszych wiadomości może ma sens, gdy dziewczyna ma w opisie “kocham ostry sexting”. Niestety, podobne wiadomości dostają też te, które piszą, że “kochają koty i wieczory z dobrą książką”.
Niech to będzie jasne - żadna kobieta nie twierdzi, że obleśna odzywka, klepnięcie w pupę lub otrzymanie zdjęcia penisa są równie traumatycznymi doświadczeniami, co gwałt. Ale to też formy molestowania - są upokarzające i naruszają poczucie bezpieczeństwa. Nie ma ani jednego powodu, by ich bronić.
Po co wrzucają rozbierane zdjęcia, skoro obrażają się za komentarze?
Emmę Szpurę na Instagramie śledzi niemal 50 tys. osób. Jej profil to głównie migawki z życia towarzyskiej dwudziestolatki: dużo zdjęć z imprez, portrety przyjaciół i zwierzaków, tatuaże, a także akty. Niektóre wesołe i zadziorne (roześmiana Emma podnosi bluzkę, pokazując piersi), inne kameralne (sypialnia, subtelne oświetlenie, koronkowa bielizna). Gdy patrzę na zgrabną, wysportowaną dziewczynę, trudno mi uwierzyć, że mogła mieć kompleksy. - W liceum spotykałam się z fotografem, który robił akty. Zaczęłam mu pozować, trochę po to, żeby poczuć się dorosła. Oglądałam się wtedy w lustrze i nienawidziłam swojego ciała. Ale gdy patrzyłam na to, jak wyglądam na zdjęciach mężczyzny, który mnie kocha i uważa, że jestem piękna, zaczęłam siebie doceniać.
Z czasem Emma sama zaczęła sama sobie robić odważne zdjęcia. Wrzucała do sieci te, które uważała za szczególnie estetyczne. Niektórym zdjęciom towarzyszyły opisy na temat samoakceptacji. - Pisałam “hej, patrzcie, nie mam idealnego ciała, a jednak czuję się zajebiście seksowną laską. Jeśli masz wady, kochaj je i pokazuj, ludzie przestaną je dostrzegać”. I to prawda - odkąd przestałam ciągle mówić, że mam płaską pupę i szeroką talię, mało kto zwraca na to uwagę.”
Autoportrety Emmy to nie tylko seksowne fotki. Dziewczyna długo borykała się z ostrym trądzikiem. Nie bała się pokazywać, jak wygląda jej twarz bez makijażu. - Zdarza się, że dziewczyny podchodzą do mnie na ulicy i mówią “Emma, robisz dobrą robotę, pomogłaś mi polubić siebie”. Zdarzają się i takie, które uważają, że za bardzo “obnoszę się” z moją samoakceptacją” - tłumaczy Emma.
A jak reagują mężczyźni? - Gdy wrzucałam do sieci rozbierane zdjęcia, dostawałam wiadomości typu: “kurwisz się w internecie, nikt nie będzie traktował cię poważnie”, “wyślij mi fotę z rozłożonymi nogami, dla ciebie to nie problem”. Kiedyś starałam się uświadamiać, pisałam np.: “cześć, nie wiem, czy pomyślałeś, jak się poczuję, gdy traktujesz mnie tak przedmiotowo. Jeśli patrzysz na to zdjęcie, to przeczytaj również opis, dowiesz się, co chciałam przekazać”. Niektórzy po czymś takim milczeli, a inni odpisywali: “Ok, przeczytałem. To idziesz się pukać?” - wspomina Emma.
- Kobiety są stale zawstydzane w internecie w oparciu o to, jak wyglądają, nawet jeśli piszą np. o polityce. Pisze im się, że są brzydkie albo za młode, żeby się wypowiadać. Mi zdarza się czytać, że nie mogę się na czymś znać, bo jestem jeszcze nastolatką - denerwuje się krytyczka sztuki Zofia Krawiec. Zofia, choć faktycznie wygląda młodo, nie ma lat -nastu, tylko 32, a w dorobku sporo wywiadów, recenzji i książkę “Miłosny performance”. A od 3 lat także konto na Instagramie. Publikuje na nim swoje przemyślenia, feministyczne cytaty, krótkie recenzje książek i oczywiście zdjęcia. W odróżnieniu od Emmy Szpury, na niemal każdym z nich wygląda perfekcyjnie. Często pozuje obsypana brokatem albo z akcesoriami BDSM, starannie wybiera kadry i stylizacje.
Czy to przystoi kobiecie, która nazywa się feministką? - Mój profil na Instagramie miał być m.in. głosem o widzialności kobiet w internecie, dotyczyć tego, jak możemy mieć kontrolę nad swoim wizerunkiem. Ale niektóre feministki go krytykowały. Usłyszałam zarzut, że moje zdjęcia nie są feministyczne, bo jest na nich ładna, rozebrana dziewczyna, która podoba się facetom. Dla mnie to absurd, bo feminizm nie jest przecież teorią w myśl której kobiety mają się nie podobać facetom - wyjaśnia Zofia.
Okazało się również, że zdjęcia atrakcyjnej dziewczyny zamiast podziwu mogą budzić w mężczyznach agresję: - Prawicowy youtuber umieścił mnie na liście “kobiet zagrażających cywilizacji”. Ktoś napisał do mnie, że mam nie wychodzić z domu, groził, że mnie rozczłonkuje. Mój projekt przemienił się więc w rzecz o przemocy w internecie, z jaką mierzą się dziewczyny - podsumowuje krytyczka.
Dlaczego już nawet pożartować w pracy nie można?
W firmie X pracował Marek. Marek z jakiegoś powodu uważał się za czarującego, a swój urok testował na koleżankach. Zwracał się do wielu z nich pieszczotliwymi określeniami, potrafił powiedzieć “oj już nie złość się tak Kasieńka” menadżerce, która przypominała mu, że termin na ukończenie jego zadań już upłynął. Czasem kładł znienacka koleżankom dłonie na karku i zaczynał robić masaż. Każda z dziewczyn się od tego wzdrygała, ale wiedziały, że Marek nie posuwa się dalej. Pewnie nie miał lubieżnych intencji, tylko nieudolnie starał się ocieplać atmosferę w biurze. Interesujące jednak, że ofiarami ocieplania padały wyłącznie dziewczyny - żaden z kolegów Marka ani nie został nazwany “kwiatuszkiem”, ani nie otrzymał darmowego masażu.
Dziewczyny nigdy nie poskarżyły się kadrom. Bo czy to było naganne? Czy był to mobbing lub molestowanie? Przecież Marek zawsze był miły, nie składał nikomu propozycji, nie pchał łap pod spódnice. Można było mu powiedzieć, żeby się odczepił. Ale łatwo przewidzieć, jakby się to skończyło - kobieta, która obsztorcowałaby Marka stałaby się “sztywniarą”, bo przecież on tylko żartuje.
Oczywiście, zamiast Marka bohaterką tej historii mogłaby być Marzenka. Ale są rodzaje grzechów pracowych, które zdecydowanie częściej przytrafiają się mężczyznom. Nie słyszałam nigdy, żeby dziewczyny rzucały przy kolegach żarty porównujące ich do sprzętu AGD albo głośno planowały, co by zrobiły w łóżku ze stażystą. Panowie pozwalają sobie tu na więcej.
W jednym z działów firmy Y pracowniczki miały już dość, że po openspace’ie latają seksistowskie dowcipy i spekulacje na temat ich życia seksualnego. Poszły na skargę do szefa. Finał był tragikomiczny: odbyło się zebranie w męskim składzie, w trakcie ustalono, że dziewczyny czepiają się bez sensu, bo przecież żarty służą budowaniu swobodnej atmosfery. Innymi słowy - część zespołu ma się pogodzić z tym, że czuje się niezręcznie w imię zachowania swobodnej atmosfery.
Dlaczego o tym piszemy?
Jeśli jesteś facetem i po przeczytaniu tego tekstu wciąż nie rozumiesz, z czym kobiety mają problem, trudno, nie musisz. Ja nie rozumiem, dlaczego mój chłopak zbiera części pancerza w jakiejś grze o gladiatorach. Nie rozumiem, dlaczego przyjaciółka woli iść spać o północy niż imprezować ze mną do rana. Nie rozumiem, dlaczego ludzie nie mogą się nauczyć, że nie mówi się “w każdym bądź razie”.
Ale nie stoję im wszystkim nad głową i nie wymuszam, żeby zachowywali się tak, żeby mi było wygodniej. Skoro lubią granie, spanie lub błędy frazeologiczne, to pozostaje mi to przyjąć do wiadomości.
Jeszcze nikomu nie stała się krzywda od tego, że powstrzymał się od żenującego żartu, obleśnego komentarza albo klepnięcia w tyłek obcej osoby. Więc jeśli wiesz, że twoje zachowanie może kogoś skrzywdzić, odpuść sobie. Jeśli nie jesteś pewien - zapytaj. A jeśli mleko już się rozlało - spróbuj przeprosić.
Tekst pochodzi z ostatniego numeru "Twojego Weekendu". Możesz go kupić w wersji elektronicznej na stronie Publio.pl oraz zamówić w wersji papierowej w Kulturalnym Sklepie.