Kiedy w grudniu 2018 roku najstarsze i najbardziej kultowe polskie pismo erotyczne wystawiono na sprzedaż, natychmiast je kupiliśmy. Po to, żeby je symbolicznie zamknąć. Dowiedz się więcej o ostatnim numerze "Twojego Weekendu"
Bartek Janiszewski: Miejmy to z głowy. Czytaliście „Twój Weekend”?
Tymon Bryndal: Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie. I nie mówię tego dlatego, że obok siedzi mój ojciec.
Przez lata w popkulturze funkcjonował taki wzór męskiej inicjacji seksualnej – podkradanie gazetek z paniami tacie spod łóżka.
Rafał Bryndal: Kilka razy przypadkowo znalazłem ukryte stare pisma niemieckie. To było jak zakazany owoc, chyba z tego powodu tak bardzo kręcący.
T.B.: U nas nie było tej wymiany międzypokoleniowej. Jestem jednym z pierwszych pokoleń, które odkrywało tę sferę przez Neostradę.
Rafał, opowiedz: czy wprowadzałeś syna w temat inicjacji seksualnej?
R.B.: Przyznaję się, że nie wprowadzałem Tymka jakoś specjalnie w sprawy związane z seksem. Ale czy musiałem, skoro widziałem, co czyta już jako nastolatek? Jego lektury świadczyły o tym, że wie, co jest grane. Nie musiałem podsuwać mu „Sztuki kochania” Wisłockiej. Byłem szczęśliwy, że mam z nim do tego stopnia dobry kontakt, że opowiadał mi o swoich dziewczynach i młodzieńczych fascynacjach. Ja nie byłem z ojcem aż tak szczery, nasze relacje były bliższe modelowi prezentowanemu w serialu „Wojna domowa”. Tata grany przez pana Kazimierza Rudzkiego miał zupełnie inny świat od syna. My z Tymkiem mieliśmy dużo wspólnych zainteresowań i to sprawia, że możemy rozmawiać szczerze o wszystkim
Tymon, a jak Ty to pamiętasz?
T.B: Właśnie zupełnie nie pamiętam, więc albo inicjację przeżyłem bardzo wcześnie, albo takiej „filmowej” synowsko-ojcowskiej rozmowy nie było. Obstawiałbym to drugie. Jednak temat czasem się przewijał. Czasem tata, widząc moje rozterki, pytał: co się dzieje? A często „działa się” dziewczyna. Wtedy na gryzące mnie problemy wykrzesywał z siebie jakąś mądrość. Większości z nich nie mogę zdradzić czytelnikom, traktując je jako część masy spadkowej, ale jedna z nich chyba dotyczyła seksu – wszystko musi mieć jakąś puentę.
Nie zdarzyły się Wam żadne wstydliwe wpadki ani krępujące rozmowy?
R.B.: Pamiętam tylko jedną taką rozmowę. Odwoziłem Tymka do przedszkola, akurat wybuchła afera Levinsky – Clinton. W radiu wszyscy mówili o miłości francuskiej. Pamiętam, że Tymek siedział z tyłu i ni z tego, ni z owego zapytał: „Tata, a co to jest francuska miłość?”. Miał 5 lat i był bardzo bystrym chłopczykiem. Odwróciłem się do tyłu, powiedziałem, że to znaczy, że byli we Francji.
Monica Levinsky jest dziś bohaterką feministek, inspiracją dla wielu kobiet, symbolem zmian, które zaszły w ostatnich latach. Ale wychodzenie ze społecznego wstydu zajęło jej kilkanaście lat.
R.B.: Myślę, że przez ten czas mnóstwo się zmieniło. W prawie, obyczajach, ale przede wszystkim świadomości ludzi. Oczywiście, dalej jest cały rząd spraw, w których nie mamy jeszcze równości płci. Wciąż zdarza się wykorzystywanie władzy wobec kobiet, wciąż jest przemoc, wciąż są miejsca, w których szanse dla płci nie są równe.
T.B.: Ale na wiele spraw patrzymy już zupełnie inaczej. Pamiętam, że u mnie w szkole był czarny rynek ulotek agencji towarzyskich. Kiedyś było tego mnóstwo, za wycieraczką każdego samochodu zaparkowanego w Śródmieściu były przynajmniej trzy. Wszyscy to zbieraliśmy. Dla nas miało to wymiar przede wszystkim kolekcjonerstwa, nawet nie chodziło o kontekst erotyczny. Chociaż, nie oszukujmy się, on był w tle. Ale w całej tej modzie chodziło raczej o kwestie wymiany, tak jak w amerykańskich filmach dzieciaki mają karty z bejsbolistami... Owszem, jak zostałem nakryty, moja kolekcja została mi odebrana, ale potem temat zniknął. Nie miałem poczucia, że robię coś złego. Dzisiaj opowiadam o tym jednak z lekkim wstydem. Zbieranie karteczek z nagimi kobietami wykorzystywanymi do płatnego seksu? Czujemy, że jest w tym przedmiotowość, która jest nie w porządku. Chociaż jak przy każdej rewolucji są tego i złe skutki.
Na przykład?
R.B.: Zboczeńcy napastujący kobiety są źli, to jasne. Flirt, za zgodą obydwu stron, kulturalny, zabawny, nie jest zły. Przecież to nawet nie musi prowadzić do seksu, chodzi o to, żeby poznać drugiego człowieka. Ale żyjemy w świecie, w którym zanim zaczniesz flirtować, musisz zadać sobie pięć razy pytanie: czy to na pewno odpowiednia sytuacja, czy ktoś się nie poczuje urażony, czy to nie będzie harrasment. Jasne, jest masa dziewczyn, które doświadczyły namolnych, a czasami niebezpiecznych kolesi. I to się powinno skończyć. Chodzi tylko o to, żebyśmy mieli dystans.
T.B.: Za hasłami walki o prawa kobiet i równość płci idzie też większe zawstydzenie i czujność. Projektuję czasami grafiki i plakaty. Kiedyś często sięgałem po motywy penisów i cipek. Chodziło mi raczej o popkulturowy obrazek, ale jakiś czas temu poczułem, że to może być jakiś problem. Rozumiesz, jako facet, który rysuje półtorametrową waginę na plakacie, czułem się niekomfortowo. Myślałem, z jakim to się spotka odbiorem. Czy ktoś mnie przypadkiem nie weźmie za grubiańskiego chama, który napastuje przez rysowanie ogromnych organów płciowych? To jest samoograniczanie. Wartości się zmieniają, ale to powoduje też, że wciąż nie wiemy, jak się w nich odnaleźć.
Miałeś dom, w którym rodzice rozmawiali o równych prawach kobiet i mężczyzn?
T.B.: Byłem raczej cichym obserwatorem. Rodzice nie mówili mi, że mam szanować kobiety. To, co wiem, wyniosłem z obserwacji rodziców, tego, jak żyli na co dzień. To, co widziałem, uznawałem za dobry wzorzec. Wprowadziłem do swojego życia i nigdy nie zdarzyło mi się, żeby coś, co ja uznaję za właściwe i normalne, spotkało się ze sprzeciwem jakiejś kobiety. Rodzice nie opowiadali mi o równości płci, po prostu ona była w domu.
R.B.: Jestem najdalej jak się da od czytania podręczników i wychowywania dzieci według tego, co jest tam napisane. To jak z czytaniem. Ciągle słyszę, jak ktoś narzeka, że jego dzieci nie czytają. A ty czytasz? Jeśli nie, to skąd one mają wiedzieć, że to fajne? Tymek widział, że kupuję Dorocie kwiaty bez okazji. Ja widziałem to u mojego ojca. Widziałem, jak podchodzi do matki, imponowało mi to, że stara się być dżentelmenem. Tymek żył z nami i patrzył. Wszystko musi być naturalne, bez napinki, nie wyczytane w podręczniku, bo dzieci tego nie kupią.
Kupowanie kwiatów jest piękne, ale oprócz tego jest jeszcze życie.
R.B.: Mój mentor, Jan Nowicki, mówi, że facet powinien mieć wobec kobiet trzy zasady: ładnie pachnieć, kupować kwiaty bez okazji i płacić rachunki w knajpie. To staroświeckie, ale staram się stosować. Cała reszta nie wymaga moim zdaniem specjalnego podejścia do kobiet. Uważam, że trzeba traktować drugą osobę jak człowieka, bez względu na to, jakiej jest płci. Przecież nie chodzi o to, żeby kobiety traktować specjalnie. Chodzi o równość.
Z Dorotą o niej rozmawialiście?
R.B.: Dyskutowaliśmy z Tymkiem przed tą rozmową, czy powinniśmy udzielić wywiadu. Dorota zmarła kilka tygodni temu, to jest dla nas trudny czas. Ale Tymek powiedział, że jego mama była zawsze za tym, żeby się angażować w walkę o prawa kobiet.
T.B.: Mama była z tych, które wolały działać, niż opowiadać. Nie była aktywistką na barykadach, raczej kimś, kto woli robić konkretne rzeczy. Przed czarnym protestem zrobiła dla „Gazety Wyborczej” poradnik, jak wziąć na ten dzień legalnie urlop w pracy. Była prawnikiem, rozwój jej kariery przypadł na lata 90., powstawało wtedy dużo kancelarii, widziałem, jak ciężko pięła się w górę i ile ją to kosztowało. Widziałem, po jakimś czasie zacząłem też rozumieć, że jako kobiecie jest jej trudniej, chociaż mama nigdy na to nie narzekała. Nie rozmawialiśmy o równości płci, bo wszyscy mieliśmy podobne stanowisko. To było jasne.
R.B.: Tymek urodził się w Kanadzie, przez kilka lat mieszkał w Toronto. Kiedy wróciliśmy do Polski, Dorota miała szansę na karierę prawniczą, więc po prostu zaczęła ją robić, a ja opiekowałem się Tymkiem. Robiłem to z przyjemnością, to było naturalne. Nie podejmowaliśmy ideologicznej decyzji, nie patrzyliśmy na płeć, tylko na człowieka.
Może facetom łatwiej to mówić?
T.B.: Miałem na ASP profesorkę, z którą studenci bardzo lubili rozmawiać na papierosie. Stoimy sobie kiedyś z nią po zajęciach i opowiada nam, że dostała zaproszenie na dużą wystawę: Kobiety w polskiej sztuce. Powiedziałem, że to superfajnie, a ona, że wręcz przeciwnie i że wcale się tam nie wybiera. Bo dla niej nie ma sztuki męskiej i kobiecej, tylko dobra i zła. Nie chciała być w „grupie specjalnej” albo „kategorii: kobieta”. Sztuka to nie jest bieg przez płotki. Na fali feminizmu, która jest ogólnie dobra i potrzebna, czasami dochodzi do przegięć. Słyszałem o kuratorce na Zachodzie, która postanowiła, że w ramach walki o równość płci będzie wystawiać w swoim muzeum tylko prace kobiet. To prawda, przez lata ich nie było i to był efekt męskiej dominacji, ale czy teraz sztuczne wyrównywanie szans w taki sposób nie upokarza samych kobiet? Oczywiście, to wszystko trudno wypośrodkować. Wciąż po świecie chodzi cała masa kretynów. Wciąż możemy usłyszeć, że jak feministki są takie mądre, to niech zjadą do kopalni.
Albo wniosą sobie szafę na trzecie piętro.
T.B.: Są dziewczyny, które są świetne w robieniu stołów, i kolesie, którzy świetnie szyją na maszynie. Człowiek, a nie płeć robi karierę. Musimy mieć jasne reguły, żeby eliminować groźne rzeczy: przemoc, wyzysk, chamówę. Ale chciałbym żyć w świecie, w którym myślimy o sobie jako o człowieku, a nie jak o człowieku o konkretnej płci.
R.B.: Wiele lat temu pracowałem jako asystent Wojciecha Pszoniaka w jego talk-show „Pytania do siebie”. Jednym z tematów odcinka była kobiecość. Zaprosiliśmy himalaistkę, kierowczynię rajdową, śpiewaczkę i panią Martę, która była historykiem. Kobiety zdążyły się ze sobą zaprzyjaźnić przed programem, więc kiedy nadawaliśmy na żywo, były już w świetnych relacjach. Rozmawiały o kobiecości, potem o facetach. W pewnym momencie Pszoniak mówi do pani Marty, że ona sporo o tym wie, bo przecież przez 30 lat żyła w ciele faceta. Była jednak na tyle świadoma swojej kobiecości, że w tamtych czasach wydała kupę kasy na operację, poruszyła niebo i ziemię, żeby zmienić płeć. Jednak gdy ta informacja dotarła do pozostałych kobiet, natychmiast się od niej odsunęły. Dosłownie, fizycznie się odsunęły. Przed chwilą były świetnymi przyjaciółkami i w sekundę się jej przestraszyły. Tylko dlatego, że zburzyła ich przekonanie co do płci. Jednak muszę podkreślić, że wieczorem na bankiecie po nagraniu panie znowu były w dobrej komitywie.
Za dużo myślimy o płci?
T.B.: Nigdy nie byłem modelowym kolesiem z okładki, więc może łatwiej było mi z dystansem odnosić się do płciowych ról. Asia, moja dziewczyna, też swobodnie podchodzi do tematu cielesności, nagości, pokazuje to w mediach. Dziwi mnie, jak wiele osób zadaje mi pytanie w prywatnych rozmowach, czy nie mam z tym kłopotu. Mam wrażenie, że oni mają kłopot z tym, że ja powinienem mieć kłopot. A nie mam żadnego. Asia ma takie zajawki, dzieli się swoimi przekonaniami i poglądami, również dotyczącymi ciała i seksualności. Nie wiem, dlaczego miałoby mi to przeszkadzać. Dajmy sobie trochę wolności, wszyscy.
Rafał Bryndal - Autor tekstów, dziennikarz, scenarzysta, hokeista, golfista,
według własnych słów: celebryndal
Tymon Bryndal - Rocznik 1992, absolwent warszawskiej ASP, obecnie
asystent prof. M.Bałki, muzyk związany z zespołami Pokusa i ABBBA
Ostatni numer "Twojego Weekendu" możesz kupić w wersji elektronicznej na stronie Publio.pl oraz zamówić w wersji papierowej w Kulturalnym Sklepie.